poniedziałek, 8 grudnia 2014

Być jak Forrest Gump


Rok 1994 był fajny z kilku powodów. Po pierwsze: narodził się mały ja. Pulchny dzieciak, który wolał spać niż dawać się rodzicom we znaki, a po dwudziestu latach napisał ten tekst. Kiedy łapałem pierwsze oddechy i paskudziłem pierwsze pieluchy, do kin trafiało wiele fajnych filmów. To kolejny powód. Jeżeli przejrzycie listę produkcji, które weszły wtedy do kin, napotkacie same świetne tytuły. Jednym z nich był „Forrest Gump” – trzeci i najważniejszy powód, dla którego możecie żałować, że nie zostaliśmy kumplami z oddziału położniczego.

Dlaczego właśnie „Forrest Gump? Przecież to film o idiocie, całkiem uroczym, ale nadal idiocie. Przez synapsy w mózgu Gumpa nie przeciskały się przecież żadne skomplikowane myśli, nie było tam żadnego labiryntu, ani ścieżek poplątanych jak słuchawki na dnie kieszeni. Było kilka motywacyjnych cytatów mamy i cała masa pustej przestrzeni. To wszystko.

To jednak wystarczyło, by ten głupek o twarzy Toma Hanksa pojął, na czym naprawdę polega życie.

Robił rzeczy w odpowiednim momencie. Forrest mówił, gdy należało mówić, bił, kiedy należało bić i tęsknił, kiedy należało tęsknić. Tej prostoty – sztuki rozmawiania we właściwym czasie, rozmyślania we właściwym czasie i kopania tyłków we właściwym czasie – nauczają wszyscy mistrzowie zen, amerykanie piszą o niej książki, a my je później czytamy. Bo czujemy, że tracimy kontrolę, że nasze umysły każdego dnia pokonują maraton, dzieląc uwagę między narastającą ilość obowiązków, a żele pod prysznic, które krzyczą do nas z olbrzymich billboardów. Funkcjonujemy w pędzie, będąc zawsze wczoraj i jutro, a nigdy dzisiaj.

SKUP SIĘ NA PIŁECZCE

Nie potrzebujesz mądrych książek, psychologii ani seminariów. Wystarczy Ci Forrest Gump. Forrest składający broń, Forrest grający w ping ponga, Forrest, który przebiegł całą Amerykę, ot tak, bo miał ochotę pobiegać. Kiedy zaczynał grać w ping ponga, wystarczyła mu tylko jedna wskazówka: Nie spuszczaj oczu z piłeczki. I tyle.

Ile my potrzebujemy rzeczy, zanim zaczniemy coś robić? Wiecie, natrafiamy na coś fajnego, w sieci czy gazecie. Jeden czuje ciepło w sercu, gdy słyszy o bieganiu, inny ma to samo, gdy natrafia na artykuł o wędkarstwie. Myślimy sobie wtedy: jak fajnie byłoby tym się zająć, a później nadchodzi ten moment, gdy stwierdzamy, iż potrzeba nam informacji. Potrzebujemy książek o bieganiu, o butach do biegania i aplikacjach do biegania, potrzebujemy wykresów, statystyk i wywiadu z jakimś naukowcem. Potrzebujemy informacji, informacji i jeszcze kilku informacji.

W końcu wiemy wszystko o bieganiu, choć ani razu nie wyszliśmy z domu. Bardzo możliwe, że kiedy wreszcie znajdziemy w sobie motywację, by to robić, szybko odkryjemy, że bieganie nie jest aż tak świetne.
Ale podczas tej nieszczęsnej przebieżki po mieście zauważymy ogłoszenie o kursie tańca. Fajnie byłoby dobrze tańczyć. Ale nie mogę zapisać się od razu. Przecież potrzebuję informacji!

ZACZNIJ ROBIĆ

Rób rzeczy. Prasując koszulę, nie myśl o wieszaniu firan. Robiąc kanapki, nie myśl o wczorajszej randce. Podczas randki, nie myśl o jutrzejszym dniu, nie myśl o wczoraj, ani zaileśtamlatpóźniej. Popatrz, siedzi przed tobą cudowny człowiek, najważniejszy w tej chwili, a może też przez resztę twego życia. Nie spuszczaj piłeczki z oka. Prasując koszulę, prasuj koszulę. Smarując masłem pajdę chleba, smaruj masłem pajdę chleba. Rób rzeczy zamiast o nich myśleć. Doświadczaj.

Zaczniesz żyć z pasją. Intelekt funkcjonuje w granicach warto – nie warto. Prawdziwa pasja nie ma prawa zrodzić się w tej sferze. Rodzi się w sercu, gdy czujesz ciepełko, gdy robisz coś mimo wszystko. Nie myślisz warto, bardziej lub lepiej. Czujesz, że jest przyjemnie. I pieprzysz całą resztę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz